Jacy są Polacy w Danii?
W ciągu kilku spędzonych w Danii obserwuję na co dzień zachowanie naszych rodaków, rozmawiam także z Duńczykami i słyszę co mówią o nas. Oni Duńczycy – tak sądzę – nie patrzą na nas przez pryzmat historii i postaci historycznych, ale przez pryzmat dnia dzisiejszego i tego jacy jesteśmy, jak traktujemy siebie i innych, jak pracujemy, jak się zachowujemy. Cóż bowiem wie przeciętny Duńczyk o Koperniku, Czarnieckim, Chopinie, Janie Pawle II czy też innych postaciach z naszej dalszej lub bliższej historii? Nic albo prawie nic. Może niektórym z nich mówią coś takie nazwiska jak Krzysztof Kieślowski czy Zbigniew Preisner, lecz większość Duńczyków patrzy na nas i ocenia po tym, jak dzisiaj pracujemy, jak się zachowujemy, jacy jesteśmy dla siebie i innych, jak traktujemy ich kraj i obowiązujące w nim prawo. Czyli „tak nas piszą jakimi nas widzą”.
Oczywiście jestem dumny z tego, że urodziłem się i jestem Polakiem, ale coraz częściej tu na emigracji przychodzi mi wstydzić się za to co wyczyniają na obczyźnie moi rodacy obu płci.
Polaka poznasz na emigracji
To zdanie usłyszałem pierwszy raz wiele lat temu w Grecji, gdzie pracowałem i choć od tamtego czasu minęło kilkanaście lat, to słowa te są nadal aktualne i absolutnie nic nie straciły na ważności. Emigracja odsłania bowiem wszystkie nasze wady i zalety; to na emigracji pokazujemy na co nas rzeczywiście stać i co sobą reprezentujemy.
No właśnie – jacy jesteśmy na emigracji? A może to nie tylko o emigrację tu chodzi. Oto kilka przykładów żywcem wziętych z emigracyjnego życia w Danii.
1. Spotkałem kiedyś na kawie po mszy w kościele na Amager kilku Polaków rozmawiających o pewnej Polce, która jakiś czas temu zaoferowała im pracę i to wtedy, gdy byli w sytuacji podbramkowej. To bardzo chwalebne, pomyślałem sobie i wsłuchiwałem się z uwagą w dalszy ciąg ich rozmowy. Mój pierwotny podziw zaczął zmieniać się w … oburzenie. Okazało się bowiem, że pracowali o wiele więcej niż nakazują duńskie normy, bo trzeba było nadgonić i poprawić to co zepsuli ponoć ich poprzednicy, też Polacy (taką wersję przedstawiła im ta „dobrodziejka”). Jednak gdy przyszło do rozliczenia to jej telefon milczał jak zaklęty, a ona albo ich unikała albo – gdy już ją wreszcie namierzyli - odsyłała ich do człowieka o imieniu Khaled, który kierował ponoć całą tą robotą. Ten z kolei twierdził, że pieniądze za robotę dał tejże Polce i to ona powinna im zapłacić. Obiecanych wcześniej przez nią kontraktów też nie było. I tak zostali na przysłowiowym lodzie bez kontraktów i pieniędzy. Zaczęli jej szukać. Okazało się, że wiele osób spośród tych, które przychodzą po mszy na kawę zna ją, wiedzą gdzie mieszka i czym się zajmuje na co dzień. Ta forma „pomocy” potrzebującym Polakom stanowi bowiem źródło jej nieopodatkowanych ekstra dochodów. Żadna z tych osób nie chciała im jednak pomóc w dotarciu do niej.
Cóż takie zachowanie daje wiele do myślenia. Jeden z moich rozmówców widział ją na Wielkanoc w kościele przystępującą do … komunii świętej. Najpierw spowiedź a potem komunia święta, a jednym z warunków dobrej spowiedzi jest zadośćuczynienie Panu Bogu i Bliźniemu za wyrządzone krzywdy (tak uczono mnie kiedyś na lekcjach religii ). Z tego co wiem, to ani oni, ani też wielu innych, których orżnęła nie otrzymali od niej żadnego zadośćuczynienia. Najbardziej oburzającym jest fakt, że swoich ofiar szukała często w okolicach kościoła, a teraz kościół stał się jej przystanią. Tacy jesteśmy.
2. Pewien Polak obiecał znajomemu Duńczykowi wyremontować dom, uzgodnił cenę i pozostało mu tylko znaleźć ludzi. Pojechał więc do Polski i z rodzinnego miasta przywiózł kilku chętnych do pracy. Remont ruszył z kopyta, a on pracował równo razem z nimi. Uzgodnił z inwestorem stawkę 150 koron za godzinę od osoby i choć pracował razem i równo z nimi, to przy podziale kasy równości już nie było. Każdemu ze „swoich pracowników” za godzinę pracy wypłacał do ręki 50 koron, resztę czyli stówę zatrzymywał dla siebie. Ponieważ „zatrudniał” 5 ludzi więc za godzinę pracy miał oprócz swoich 150 jeszcze 500 koron ekstra z ich stawki. Dniówka prawie jak tygodniówka i nic dziwnego, że wkrótce po zakończeniu roboty nasz bohater kupił sobie w Polsce czerwoną sportową brykę, którą przyjechał do Danii. Ludzie, którzy pracowali dla niego byli mu wdzięczni, bo dał im pracę, której w Polsce nie mieli, a on w taki właśnie sposób zbudował swoją legendę dobroczyńcy i supermena. Tacy też jesteśmy.
Wyjątki czy reguła?
To tylko dwa spośród wielu przypadków pokazujących tą ciemną stronę naszego wizerunku na emigracji. Takich jak opisane powyżej przypadki znaleźć by można z pewnością o wiele więcej i zebrałoby się tego na sporej grubości księgę. Choć - na całe szczęście - te i inne patologiczne przypadki zachowań naszych rodaków na emigracji nie stanowią większości, to jednak właśnie one służą innym nacjom do budowania wizerunku Polaka na emigracji. Szczerze mówiąc, my też w znakomitej większości budujemy obraz drugiego człowieka wyszukując u niego przede wszystkim negatywów. Taka już jest nasza natura.
Nie wymieniłem tutaj katalogu naszych emigracyjnych cech, bo doszedłem do wniosku, iż jakakolwiek wyliczanka byłaby bezsensowna. Czy tylko tacy jesteśmy? Oczywiście, że nie.
W ciągu 5 lat swojego pobytu w Danii spotkałem na swojej drodze również ludzi przyjaznych drugiemu człowiekowi, takich, którzy poproszeni o pomoc i radę nigdy nie odmawiają i robią to całkowicie bezinteresownie. Jest ich o wiele, wiele więcej niż „bohaterów” opisanych powyżej, ale nie zaszkodzi uważać.
- Zaloguj się, by odpowiadać